Musimy żmudnie pracować nad rozróżnianiem, kiedy pacjent się nie zgadza na potknięcie, a kiedy je dopuszcza. Jeden z najlepszych przykładów, jaki słyszałem, mówi o człowieku, który powoli i z trudem wchodził po stromych schodach. Przeszedł ich 60 i nagle się potknął. Skoro już spadł o 5 stopni, czy w takiej sytuacji rozsądnie byłoby spadać dalej?
Oczywiście nie chcemy, żeby nasi pacjenci się potykali. Najlepiej byłoby, aby po jednej cudownej wizycie u terapeuty, doznali takiego wglądu i takiej zmiany, żeby nigdy więcej nie musieli do niego wracać. Terapeuci natomiast, opromienieni sławą cudotwórców, mogliby otworzyć drzwi przed następnym złaknionym objawienia.
Dobrze to rozumiem. Sam wiele razy łapałem się na tym, kiedy pracowałem nad sobą, zwłaszcza z terapeutą mającym bardzo dobrą reputację. Wiem, że to naiwne, ale tak samo jak moi pacjenci oczekiwałem od niego jakiegoś cudownego słowa, ruchu, który raz na zawsze uwolni mnie od tego, co mi przeszkadza. Teraz, kiedy znów przyłapuję się na oczekiwaniu cudu, przypomina mi się zaraz, że tylko raz usłyszałem głos Boga. Było to w ósmej klasie szkoły podstawowej przed ważnym egzaminem, do którego się nie uczyłem. Gorąco się pomodliłem i usłyszałem wtedy: „Weź się do roboty. Nie dokonuję cudów dla leniów i cwaniaków”.
Warto jeszcze wspomnieć o silnym związku, jaki łączy potknięcia z determinacją. Zależność jest bardzo prosta: im silniejsza determinacja, tym słabszy głód powrotu do dawnego zachowania. Pewien palacz papierosów mawiał: „Jak mówię, że rzucam, to mówię; a jak rzucam, to rzucam”.
(“Co działa w psychoterapii” Piotr Barczak . Rozdział: Czwarty czynnik – nieuchronne potknięcia, nawroty i wpadki c.d.)