Trzy okruszki… historia prawdziwa
W Ośrodku byłam kilkakrotnie, po raz pierwszy na terapię przyjechałam 14.12.2005 roku. Osiągnęłam dno swojego uzależnienia od (nie)jedzenia – każdy ma swoje.
Nie wiem co w tamtym dniu było silniejsze? Lęk przed śmiercią? Czy lęk przed jedzeniem i przytyciem? Jednak wiedziałam jedno,że sama nie dam rady, że sama mogę już tylko umrzeć.
Czułam się jak w więzieniu ciała, własnych myśli, uczuć i przymusów .
Piotr Barczak założyciel Ośrodka i terapeuta całkiem mi obcy wówczas człowiek popatrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami i powiedział „Pomogę Ci wyzdrowieć” – spróbowałam zaufać. Na początku On uwierzył za nas oboje bo ja? szczerze przyznaję tej wiary nie miałam ( byłam już po jednej 2,5 miesięcznej „terapii” w jednej z warszawskich klinik – doświadczenia nie należały do przyjemnych bo – jeśli terapia anorektyczki skupia się tylko na jej utuczeniu nie może być ani przyjemnie ani skutecznie, więc do tej terapii podeszłam już jak do jeża – miałam w sobie dużo lęku), ale moje kolce stopniowo zaczęłam chować, gdy poczułam się bezpiecznie. Poczucie bezpieczeństwa stworzyli przede wszystkim terapeuci, pacjenci również się starali, pomimo, że nie rozumieli tej choroby. Małymi krokami, pisząc zadania, słuchając historii pacjentów, wychodząc ze swojej skorupy rozmawiając z terapeutami odkryłam, że anoreksja to uzależnienie takie samo jak alkoholizm, narkomania, erotomania tylko, że substancja jest inna, uczyłam się rozpoznawać u siebie chore mechanizmy, pozbywać poczucia winy i wstydu z powodu choroby. Wiedza i zrozumienie bardzo mi pomagało iść do przodu. POWOLI też, uczyłam się jeść…Co mi pomogło przez ten koszmar przejść? Niewątpliwie m in to, że mogłam iść do terapeuty i powiedzieć co czuję, gdy idę na posiłek, a nogi mam jak z waty ciało oblewa zimny pot i trzęsę się jak galareta ze strachu, gdy z każdym kęsem rośnie poczucie winy, zdrady, wstydu, wściekłości, uczucie puchnięcia – grubości, chęci by jak najszybciej się tego pozbyć-a powstrzymywał kontrakt, nikt mnie nie oceniał, zostałam wysłuchana – dostałam wsparcie czułam, że nie jestem sama, stawałam się silniejsza z każdym dniem – nie zliczę ile było takich rozmów. POWOLI dzięki zaufaniu jakim obdarzyli mnie terapeuci, (uf ktoś mi zaufał, że zjem i nie oddam, nikt mnie już nie pilnował) uczyłam się brać odpowiedzialność za moje jedzenie i wybory. POWOLI szłam ku życiu, jednak przeszłam też przez ostry nawrót w kilka lat po ukończeniu stacjonarnej terapii, bo krótko mówiąc przestałam dbać o siebie, lekceważyłam swoje potrzeby, nie słuchałam siebie, bo terapia nie kończy się na zamknięciu drzwi ośrodka to codzienna praca, niekiedy walka – wtedy załamana, ale i zdesperowana poprosiłam o pomoc. Otrzymałam wsparcie dałam sobie drugą szansę POWOLI zaczęłam wychodzić z zakrętu i idę…dziękując sobie i Tym którzy mi pomogli… idę ku życiuJ a wszystko zaczęło się od pierwszej kolacji w ośrodku… trzech okruszków chleba…