Mam na imię Arek. Urodziłem się jako trzecie, najmłodsze dziecko. Mój ojciec – oprócz tego, że pił, stosował również przemoc. Był pijany niemal bez przerwy, i niemal bez przerwy odbywały się w naszym domu pijackie awantury, podczas których tłukł moją matkę, targał ją za włosy, a mnie wyzywał od bękartów. Matka powtarzała mi stale, że jak dorosnę, to ją przed nim obronię i mu wleję, ale nigdy do tego nie doszło. Gdy ojca nie było w domu, do mojej matki przychodzili inni mężczyźni, w związku z tym do dziś nie mam pewności, kto jest moim biologicznym ojcem.
Odkąd pamiętam, dzieliłem z ojcem pokój. Zmuszony na okrągło słuchać jego pijackich wywodów i nieustanych bluźnierstw, szybko odkryłem fantazjowanie jako jeden ze sposobów na ucieczkę przed nieznośnym światem, który mnie otaczał: agresywnym, zaniedbanym ojcem i pobitą matką. Z początku moje fantazje nie dotyczyły seksu, zmieniło się to dopiero w okresie dorastania, kiedy odkryłem masturbację. Bardzo szybko stała się ona moim nałogiem. W krótce fantazje przestały mi wystarczać, zacząłem zatem szukać mocniejszych bodźców. Podglądałem kobiety z dachu wieżowca i uruchamiałem się seksualnie. W końcu trafiłem do parku, w którym nocą spotykali się homoseksualiści. Pozwalałem im się dotykać i zaspokajać. Dostarczało to z pewnością nowych bodźców, ale powodowało też okropnego kaca moralnego. Po tych spotkaniach nienawidziłem siebie, a po jednym z nich, podczas którego doszło do seksu analnego, tak bardzo brzydziłem się swojego ciała, że wzbudzało we mnie odruch wymiotny. Mimo to chodziłem tam dalej, nawet po tym, jak poznałem moją obecną żonę. Studiowała w innym mieście. Wieczorami dzwoniłem do niej z budki telefonicznej, a po rozmowie z nią biegłem (dosłownie) do parku. Z żoną nie współżyliśmy przed ślubem, więc kiedy się pobraliśmy, seks małżeński wydał mi się zbawieniem. Z czasem jednak przestał mi wystarczać: stawał się coraz bardziej wymyślny, niemal perwersyjny, a zarazem przynosił coraz mniej satysfakcji. Wtedy odkryłem prostytutki. Było to tuż po urodzeniu się naszego pierwszego syna. Zacząłem jeździć do nich regularnie, mniej więcej raz w miesiącu. Jednocześnie wciąż się masturbowałem i oglądałem filmy pornograficzne – wszystko w tajemnicy przed żoną. Trwało to kilka lat. W tym bałaganie na świat przyszli kolejni nasi dwaj synowie. Nie ogarniałem już tych zdrad, masturbacji i zarwanych nocy przed laptopem z pornografią. Żona podejrzewała, że coś przed nią ukrywam, że ją okłamuję, ale nie miała dowodu. Aż pewnego dnia, przeglądając moją komórkę, natrafiła na esemesa od jednej z dziewczyn, z którymi ją zdradzałem. Przyparła mnie do muru. Nie miałem wyjścia, powiedziałem jej o wszystkim, także o mężczyznach. To był dla niej kompletny szok! Wpadła w depresję, wciąż pytała: „dlaczego”? Ostatecznie to właśnie dzięki żonie trafiłem do wspólnoty SLAA, w której dowiedziałem się o ośrodku Radzimowice w Szklarskiej Porębie. Pojechałem tam najpierw na konsultację do Piotra Barczaka, a następnie, po trzymiesięcznym oczekiwaniu, na niespełna dwutygodniową terapię stacjonarną. Nie potrafię opisać słowami tego, co tam przeżyłem. Piotr prowadził ustawienia, na których ludzie docierali do swoich najgłębiej skrywanych emocji. Piotr Barczak doskonale mnie rozumiał, nawet moje skłonności do zachowań homoseksualnych, jak je nazywał. Mówił, że wzięły się one z powodu krzywd, jakie wyrządził mi mój ojciec – ponieważ ten ostatni nie okazywał mi uczuć, jedynie nienawiść, jak był pijany, i ponieważ tak naprawdę go w moim życiu nie było.
Czas w ośrodku szybko minął. Po powrocie do domu przeżyłem klasyczny „miesiąc miodowy”, to znaczy, naładowany pozytywną energią, nowymi doświadczeniami i ogromem informacji starałem się żyć tak, jak odtąd żyć zamierzałem. Można ów stan nazwać terapeutycznym uniesieniem. Jednak wkrótce wróciła szara rzeczywistość i uniesienie stopniowo zgasło. Starałem się nie stoczyć, chodziłem na mityngi, a jednak dawałem sobie coraz większe przyzwolenie na stare zachowania. Zaczęło się „niewinnie”, od pornografii, potem coraz dalej w to brnąłem, aż doszedłem do miejsca, w którym byłem przed terapią w ośrodku, czyli pornografia, masturbacja, prostytutki i homoseksualiści. Ale tym razem wszystko znacznie przybrało na sile. Odkryłem sauny i kluby gejowskie, gdzie anonimowy seks był czymś tak oczywistym i wszechobecnym, jak powietrze do oddychania; plażę naturystów – kolejny haj, który mnie nakręcał; czaty z kamerkami i obnażanie się. Szukałem coraz to nowych bodźców jak choćby zachowania SM. Zacząłem też emocjonalny romans z koleżanką z pracy. Myślałem o zostawieniu żony i trójki moich dzieci, i o ułożeniu sobie życia od nowa. Powiedziałem jej to. Nie chciała nawet o tym słyszeć. Dodała, że zrobi wszystko, żebym tylko został. W takim układzie postanowiłem, że załatwię to inaczej: sprowokuję sytuację, w której „oddam” ją innemu mężczyźnie (byłem prawie pewny, że się nie zgodzi). Oglądałem wówczas sporo pornografii o takiej właśnie tematyce – o tzw. „zdradzie kontrolowanej”.
Pojechaliśmy do lasu, do którego jeździłem na prostytutki, żona wypiła wcześniej alkohol i zażyła relanium w tajemnicy przede mną. Gdy zajechaliśmy na miejsce, była nieprzytomna, a ja wściekły, że mój plan nie wypalił: ani nie oddałem jej innemu mężczyźnie, ani też nie zgodziła się, żebym odszedł. Wróciliśmy więc do domu. Żona była oszołomiona i zamroczona, a ja tak nakręcony, że odbyłem z nią stosunek, a potem jeszcze ją molestowałem. Do dziś nie wiem, jak mogłem zrobić coś takiego, przeraża mnie myśl, do czego byłem zdolny. To był październik. Moje staczanie się: kluby, sauny etc. trwało do lutego. W lutym przyjechaliśmy z żoną do Szklarskiej na narty, a ja na konsultację do terapeuty Pawła. Czułem, że nie daję sobie już ze sobą rady, ze swoim życiem – nałogiem, że kompletnie straciłem kontrolę! Pomimo to na konsultacji u Pawła powiedziałem, że skoro nie ma już Piotra, to nikt nie jest w stanie mi pomóc, i że w zasadzie przyjechałem się tylko o tym przekonać. Paweł odpowiedział na to, że właściwie w tym momencie powinien zakończyć tę konsultację, ale że może ze mną jeszcze chwilę posiedzieć. To był dla mnie jasny sygnał: jeśli ja sam się sobą nie zajmę, to nikt tego za mnie nie zrobi. Już za miesiąc znowu byłem w Ośrodku Terapii w Szklarskiej Porębie. Moim terapeutą był oczywiście Paweł. Podczas tego drugiego pobytu stawiłem czoła krzywdzie: tej, którą ja sam wyrządziłem, ale też z tej, której sam doznałem w dzieciństwie od moich rodziców: ze strony matki przez to, że pozwoliła na to bym mieszkał w jednym pokoju z pijanym i agresywnym ojcem; że obciążała mnie odpowiedzialnością w postaci zemsty na ojcu, zabierając mi dzieciństwo; że mnie opuściła i że wpadła w erotomanię. Ze strony ojca przez to, że nie był obecny, a jak już się pojawiał, to jako pijak i agresor, który mnie nie akceptował (nie uznawał mnie za swego syna); zmierzyłem się z poczuciem wstydu za niego i za siebie. Wiele było spraw do poukładania, a cztery tygodnie, jakie tam spędziłem, szybko minęły. Dlatego też po wyjściu z ośrodka zacząłem wprowadzać w życie swój „plan na wyjście”: celibat, mitingi, sponsor i grupa warsztatowa. Powoli czułem, że wychodzę na prostą. Mimo wpadki, jaką miałem w sierpniu z pornografią, nie zatrzymałem się w procesie trzeźwienia. Realizuję program dwunastokrokowy, zorganizowałem zlot swojej wspólnoty, mam kontakt z Pawłem i zacząłem rozmawiać ze swoją żoną. Nie było to łatwe po tamtych traumatycznych wydarzeniach. Temat wykorzystania wciąż nad nami wisiał. Żadne z nas nie chciało do niego wracać, ale jeśli nie o tym, to o czym rozmawiać…? W grudniu 2011r. żona pojechała do Ośrodka. Najważniejsze jest jednak to, że zaczęliśmy wspólny dialog.
Teraz, prawie po roku od wyjścia z ośrodka, czuję swoje uczucia, emocje – po prostu czuję! Podejmuję decyzje i mierzę się ze słabościami, uznając je, ale nie poddając się im. Jestem obecny. Potrafię wyrazić to, co myślę i czuję. A przede wszystkim, nie myślę wciąż o seksie: o tym gdzie, z kim i kiedy się „uruchomić”. Teraz wiem, że nie muszę się uruchamiać, i że moje życie należy do mnie.
Widzę, jak bardzo zmieniło się moje życie, odkąd trzeźwieję. Uczestniczę w życiu rodziny, odbudowuję więzy rodzinne i po raz pierwszy czuję się naprawdę jej członkiem. Mam kontakt z żoną i synami. Rozmawiam z nimi, poświęcam im czas. Moja żona wreszcie ma męża. Zakochuję się w niej od nowa i wciąż odkrywam po 14 latach małżeństwa. Moi synowie wreszcie mają ojca, obecnego duchem i ciałem. Nie wybucham ani nie „ryczę” na nich, gdy coś źle zrobią. Kiedyś mi po prostu przeszkadzali – dziś za nimi tęsknię. Moje życie przestało być pasmem konfabulacji. Nie kłamię, bo nie mam nic do ukrycia. Dziś mogę powiedzieć, że czuję się naprawdę wolnym człowiekiem.